O dwóch takich, co ukradli księżyc (powieść) i Kornel Makuszyński · Zobacz więcej » Leonard Andrzejewski Grobowiec Leonarda Andrzejewskiego na Cmentarzu Bródnowskim w Warszawie Leonard Henryk Andrzejewski (ur. 1 marca 1924 w Warszawie, zm. 18 października 1997 tamże) – polski aktor filmowy, teatralny i telewizyjny; także asystent Transkrypt ( 25 z dostępnych 183 stron) STRONA 1. KORNEL MAKUSZYŃSKI O DWÓCH TAKICH, CO UKRADLI KSIĘŻYC SCAN-DAL. STRONA 2. ROZDZIAŁ PIERWSZY w którym ujrzymy miasto rodzinne Jacka i Placka Pięć mil dalej, niźli kiedykolwiek doleciał najodważniejszy wróbel, wśród czterech drzew, nad bystrym potokiem, w którym nigdy nie było wody, stało stare bardzo miasto, sięgające 0sbJA. Kiedyś niepełnosprawni byli przywiązywani do grzejników lub siedzieli z dziesięcioma tetrowymi pieluchami między nogami. Dziś porywają serca innych, całkowicie oddając swoje. Poznaj wspólnotę nieziemsko pięknych ludzi. Wstajemy z kanapy to nasz nowy projekt, który jest odpowiedzią na wezwanie, jakie papież Franciszek skierował do nas wszystkich w trakcie Światowych Dni Młodzieży w Krakowie. Będziemy cyklicznie pokazywać ludzi, miejsca, wspólnoty, fundacje i organizacje charytatywne, które w przeróżny sposób pomagają wykluczonym. Będziemy pisać o przestrzeniach, w których każdy z nas będzie mógł się konkretnie zaangażować w dzieło miłosierdzia. W poniedziałkowy wieczór w kaplicy u krakowskich dominikanów odprawiana jest niezwykła msza. Gdy ktoś niewtajemniczony przechodzi obok i słyszy głośny śpiew wymieszany z wybuchami śmiechu i krzykami, może się zdziwić. Ale tak musi być. W czasie śpiewu "Panie, zmiłuj się" wszyscy, w geście żalu, całują krzyż. Gdy ktoś nie jest w stanie tego zrobić, wtedy człowiek stojący najbliżej delikatnie przykłada krzyż do twarzy tej osoby, by mogła chociaż dotknąć go policzkiem. Gdy zaczynają się czytania, towarzyszy im gest otwartej dłoni przyłożonej do ucha. To przypomnienie, że w tym momencie należy słuchać i zachować szczególną uwagę. To chyba jedyna msza, w której gesty są tak samo ważne jak Słowo. Msza święta jest bardzo ważną częścią "Łanowej" (fot. Przez cały czas jest głośno. W zwykłym kościele na mszy przeszkadza maksymalnie kilka osób - zwykle małych dzieci. W czasie tej mszy przeszkadza przynajmniej połowa obecnych i to w dodatku dorosłych. Ksiądz, któremu brakuje cierpliwości, mógłby szybko się zniechęcić. Po mszy z kaplicy wyjeżdża kilkanaście wózków inwalidzkich. Są tacy, którzy wychodzą sami. Jedni uśmiechnięci - rozmawiają, inni myślami wydają się być gdzieś indziej. Każdy z nich ma obok przyjaciela, kogoś, kto prowadzi wózek lub trzyma za rękę. To ich "ziemscy" aniołowie stróżowie - są dla nich jak ojcowie i matki, bracia i siostry - wszyscy ci, których bardzo chcieliby mieć, a nie mają. Spędzają ze sobą godzinę, szczęśliwi i pełni optymizmu. Niektórzy ani na chwilę nie przestają żartować i płatać innym figle. Wystarczy na moment się zamyślić, a ktoś na pewno to wykorzysta. W najmniej spodziewanym momencie podejdzie od tyłu i wbijając palce wskazujące w plecy na wysokości żeber krzyknie: "On ma łaskotki". Wśród tych ludzi naprawdę można zapomnieć o problemach, które zostają dosłownie "za drzwiami". I tak jest już od 25 lat. Jedno z poniedziałkowych spotkań (fot. "Dla dwóch takich Wojtków, co ukradli serce" Zaczęło się od wykładu Jeana Vaniera i rekolekcji dla rodzin i przyjaciół osób niepełnosprawnych. Założyciel wspólnoty L’Arche przyleciał do Polski, by zmienić podejście pracowników domów opieki społecznej do osób z niepełnosprawnością intelektualną. Aby jednak mogło się to stać, konieczne było zorganizowanie grup wolontariuszy, którzy zastąpiliby pracowników DPS-ów w czasie ich spotkania z kanadyjskim działaczem. Wśród nich była Anna Paruch, młoda dziewczyna, która trafiła do krakowskiego DPS-u przy ulicy Łanowej. To, co tam zastała, przytłaczało. - W latach dziewięćdziesiątych widok ludzi przywiązanych do grzejników lub siedzących z dziesięcioma tetrowymi pieluchami między nogami był częścią DPS-owej codzienności - wyznaje. Dlatego na początku nie chciała tam wracać - widok, jaki zobaczyła w środku, i zapach unoszący się w powietrzu nie były niczym przyjemnym. Ale poczucie, że jest tam potrzebna, zwyciężyło nad pokusą odpuszczenia sobie. Ania dzięki wizytom w domu przy Łanowej poznała zamkniętego w sobie chłopca. Nie potrafił bawić się z innymi dziećmi, nie mówił, a jednym pokarmem, jaki przyjmował, były zmielone papki. Miał na imię Wojtek. W głowie Ani szybko zrodził się pomysł, by zabrać go do domu na Boże Narodzenie. Zrealizowała swój pomysł, mimo że wiele osób próbowało jej wybić go z głowy. Wojtek był przecież "wyjątkowo trudnym chłopcem", miał autyzm i był agresywny. Wojtek pomimo autyzmu szybko zaaklimatyzował się w nowym miejscu. Gdy nadeszła pora powrotu na Łanową, nie chciał tam wracać; nie mógł pogodzić się z kontrastem między domem Ani a rzeczywistością DPS-u. Rozstanie było jedną z najgorszych rzeczy zarówno dla niego, jak i dla Ani. Oboje siedzieli w osobnych pomieszczeniach, płacząc i mając nadzieję, że cierpienie związane z rozstaniem szybko się skończy. Ania postanowiła zapraszać chłopca do domu coraz częściej. Aby nie był sam, zabierała również kilku jego kolegów. Jak sama przyznaje, z jej domu zrobił się "mały hotel". Niestety, Wojtek wciąż nie mówił, przez co nie potrafił się przebić i zawsze był "z boku". Ania wpadła więc na pomysł, by zabierać ze sobą kogoś młodszego od niego, angażując go w ten sposób w pomoc przy opiece nad młodszym chłopcem. I tak starszy Wojtek poznał swojego młodszego brata - też Wojtka; dwaj chłopcy stali się stałymi bywalcami u Ani. Ania ze "starszym" Wojtkiem... (fot. ...oraz mąż Ani - Krzysiek z "młodszym" Wojtkiem (fot. DPS nigdy nie będzie prawdziwym domem Ania wiedziała, że domy opieki społecznej nie są w stanie zapewnić swoim wychowankom odpowiednich warunków rozwoju. Pracujący na etacie opiekunowie, mimo najlepszych chęci, nigdy nie będą rodzicami i nie stworzą więzi, które są w rodzinie. To wspólnota tworzy rodzinę, a jedną z jej ról jest przygotowanie dzieci do przyjęcia sakramentów. Nic dziwnego, że w głowach wolontariuszy pracujących w domu przy Łanowej zrodziła się chęć, by w swoją wolontariacką aktywność wprowadzić pewien nowy, duchowy element. Szmaciane lalki na ołtarzu Gdy Ania na dobre zaangażowała się w wolontariat przy Łanowej, jej kolega Maciek postanowił przygotować swojego podopiecznego do przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej. Pomysł ten bardzo spodobał się dziewczynie, która zapragnęła, by również Wojtek przyjął Jezusa do serca. Okazało się jednak, że Maciek wstępuje do dominikanów i nie będzie w stanie zrealizować swojego pomysłu. (fot. Ania postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i przygotować Wojtka oraz jego kolegów do przyjęcia Eucharystii. Wiedziała, że jeśli ma się to udać, musi nie tylko znaleźć ludzi, którzy będą przez rok towarzyszyć swoim podopiecznym, ale również przygotować cały "program katechetyczny", aby ksiądz się zgodził. Młoda wolontariuszka znowu spotkała się z oporem i próbami powstrzymania jej przed tym, co "nieosiągalne". Mimo to powstała ekipa kilkunastu osób, która na serio zaangażowała się w przygotowanie niepełnosprawnych z Łanowej do przyjęcia sakramentów. "Łanowa" w komplecie (fot. Na pierwszej mszy, gdy kapłan skończył czytać Ewangelię, na ołtarzu pojawiły się "sterowane" przez wolontariuszy szmaciane lalki, które przechadzały się tam i powrotem, wyjaśniając Słowo Boże. Wtedy też pojawiły się charakterystyczne gesty, które do dzisiaj są stałymi elementami mszy ludzi z Łanowej. Ku zdumieniu księdza i wolontariuszy niepełnosprawni zaczęli zaskakiwać. Nagle okazało się, że np. jeden z nich pamięta, o czym było czytanie, podczas gdy wolontariusze nie mieli o tym pojęcia! Przygotowywanie chłopców z Łanowej do przyjęcia pierwszej Komunii było nie tylko towarzyszeniem, ale uczeniem ich, kim jest Bóg. Gdy po dziewięciu miesiącach żmudnej, ale i pełnej radości pracy chłopcy przyjęli do swoich serc Jezusa, okazało się, że Ania i jej znajomi zrobili coś naprawdę wielkiego. Tak zaczęła się historia "Łanowej" - grupy pomagającej osobom niepełnosprawnym. Nieważne czy są na basenie, czy udają strażaków - na "Łanowej" każdy znajduje coś dla siebie (fot. Bliskość z Bogiem i drugim człowiekiem Kuba, który przez dwa lata był "odpowiedzialnym" za grupę, tłumaczy, że najbardziej liczy się w niej bliskość z Bogiem i drugim człowiekiem, nawet jeśli jest to osoba niepełnosprawna intelektualnie. "Jeśli ktoś uważa, że taka relacja jest niemożliwa, to albo nie miał nigdy do czynienia z takimi ludźmi, albo ma złe nastawienie". - To jest inny rodzaj bliskości - mówi. - Owszem, niepełnosprawni mają ograniczenia. Nie ma się co oszukiwać. Pytanie, jak my będziemy je odbierać - jako szansę czy jako przeszkodę. To kwestia nastawienia. Naszym zadaniem jest szukanie czegoś "ponad". Szczęście ma wiele twarzy (fot. Niepełnosprawni żyjący w DPS-ach, także w tym przy Łanowej, to osoby często poranione, które zostały porzucone przez najbliższych albo musiały zostać przez nich oddane w "lepsze ręce". Jeśli ktoś "z zewnątrz" nie przyjdzie do nich i pierwszy nie wyciągnie ręki, zostaną skazani na samotność, a ich życie będzie wegetacją. "Łanowa" powstała właśnie dlatego, by tak się nie stało. Co tydzień pod klasztor dominikanów przyjeżdża bus, który przywozi kilkanaście osób. Na miejscu czekają na nich wolontariusze. Ich postawa to dowód, że poszukiwania tego, co "ponad", są możliwe, mają sens i przynoszą konkretne dobro. W ciągu 25 lat istnienia grupy przewinęły się przez nią dziesiątki osób niepełnosprawnych - głównie chłopców, później również dziewcząt - które dzięki przyjaźni i pomocy innych zrobiły olbrzymie postępy w swoim rozwoju. Obozy budują przyjaźnie (fot. Modlitwa i bycie razem Jak przekroczyć ograniczenia dzielące niepełnosprawnych i wolontariuszy? Okazuje się, że ogromną rolę odgrywa w tym duchowość i wiara. Wystarczy przyjść na poniedziałkową mszę, by przekonać się, jak wielką moc ma modlitwa. Podczas spotkania dokonuje się nieustanna interakcja między podopiecznymi a ich opiekunami. Można powiedzieć, że wolontariusz, który uczestniczy w liturgii, przeżywa ją na dwóch poziomach - osobistym oraz podopiecznego, któremu stara się na różne sposoby pokazać, co w danej chwili się dzieje. To trudna praca, ale przynosi owoce. Jednym z najbardziej zaskakujących momentów w czasie "łanowej mszy" jest przeistoczenie. Często zdarza się, że kiedy kapłan podnosi w górę Ciało i Krew Jezusa, zapada cisza. Poza modlitwą ważne są również inne formy aktywności: poniedziałkowe spotkania po mszy, na których opiekunowie starają się rozwijać manualne zdolności swoich podopiecznych, spacery czy wspólne wyjścia na miasto. Czymś naprawdę wyjątkowym są długo wyczekiwane obozy, o których mówi się prawie bez przerwy. Podopieczni "Łanowej" czekają na nie najbardziej na świecie. Wielu nigdzie by nie wyjeżdżało, gdyby nie grupa. W czasie obozu od rana aż do zaśnięcia wolontariusz - opiekun jest ze swoim podopiecznym. Dostrzega każdą jego potrzebę. Dzieli z nim chwile radości i smutku. W nocy nad podopiecznymi czuwają wyznaczeni opiekunowie. Relacje z obozów owocują prawdziwymi przyjaźniami. Ludzie z Łanowej mówią, że jeśli naprawdę chcesz poznać grupę, koniecznie musisz pojechać na obóz. Bóg zmienia ludzi "Łanowa" jest dowodem, że Pan Bóg działa w Kościele w niespodziewany sposób. Gdy ludziom wydaje się, że gdzieś nie ma już nadziei, nagle okazuje się, że właśnie tam Bóg przygotował coś dobrego, jakiś potencjał, który trzeba tylko odpowiednio wykorzystać. I nawet jeśli dzieje się to wbrew opinii innych, odwaga zostaje prędzej czy później nagrodzona, a zaangażowanie w pomoc innym przynosi owoce. "Łanowa" zmienia nie tylko niepełnosprawnych. Kuba mówi, że gdy przyszedł do grupy, nie wiedział, co ma robić dalej. Szukał odpowiedzi. Grupa pomogła mu odnaleźć więź z Bogiem, poznać przyjaciół i zyskać pewność siebie. Znalazł coś, czego "normalny" świat nie daje. A kim są dziś Wojtki? To adoptowani synowie Ani. Już nie przypominają zamkniętych chłopców sprzed lat. Starszy z nich - ten sam, który kiedyś siedział samotnie w domu przy Łanowej - jest radosny, samodzielny, bije od niego entuzjazm. Opiekuje się również swoim młodszym bratem. Obydwaj doświadczyli miłości bezwarunkowej, bo żyją w kochającej się rodzinie. Ania z mężem i Wojtkami uczestniczy w życiu "Łanowej", podobnie jak dziesiątki wolontariuszy, którzy z radością przychodzą w poniedziałki do dominikanów; tworzą wielką, kochającą się rodzinę. Dwa Wojtki i ich rodzice, czyli cała rodzina w komplecie (fot. archiwum rodzinne Anny Paruch) Jak się zaangażować? Poniżej znajdziesz praktyczne informacje, adresy i linki: Grupa "Łanowa" ul. Stolarska 12 31-043 Kraków e-mail: kontakt@ Strona www i info o różnych możliwościach wsparcia: Fanpage na Facebooku: @lanowa Blog "Dla dwóch takich, co ukradli serce" - na jego łamach Ania dzieli się historią swoją oraz dwóch Wojtków Piotr Kosiarski - redaktor portalu ROZDZIAŁ SIÓDMY w którym ludzie i zwierzęta starają się nadaremnie puste głowy Jacka i Placka napełnić olejem mądrości Gdybym kiedykolwiek dopadł Patałłacha - mówił Jacek wędrując z Plackiem piąty dzień przez bezdroża - marny byłby jego los. - Wyrwę mu ogon - groził Placek - aby go mógli wreszcie zobaczyć. Tak narzekając na nieuczynność zwierzaka, co nie chciał dla nich pracować, wielkie w nich tym nierozumnym postępkiem wywołując zdumienie, wędrowali wciąż na zachód; żywili się mizernie, czym się zdarzyło, w każdym razie nie lepiej od swojego wroga Patałłacha. Zbliżali się coraz bardziej do okolic zaludnionych, widzieli bowiem czasem z oddali ludzkie siedziby albo sine dymy z kominów. Bali się jednakże zbliżyć; do ludzkich osiedli, zewsząd bowiem dobiegały ich naszczekiwania psów, które ich lękiem przeraźliwym przejmowały od czasu, kiedy na bagnach ujrzeli widmo straszliwego psa. Zapomnieli zupełnie o rodzinnym miasteczku, zapomnieli o matce. Człowiek, który wychodzi z domu na obczyznę, ciągnie za sobą przez świat cały cieniutką, niewidzialną niteczkę. Jej początek przywiązany jest do drzwi rodzinnego domu, a nić odwija się z serca jak z czerwonego kłębka. Czasem tylko śmierć, bardzo smutna, przecina nożycami tę niteczkę purpurową. Ci chłopcy jednakże zerwali ją tuż za progiem swojego domu. Wlokła się za nimi czas niejaki, jak niteczka krwi, lecz już jej nie widać. Już by nie znaleźli powrotnej drogi idąc jej śladem. Zdawało im się, po kilku zaledwie dniach, że lata całe minęły od chwili, kiedy uciekli z domu. Za nimi na przebytej drodze legła mgła zapomnienia, a w ziemi głęboka rozwarła się przepaść. Nie wiedzieli, jak bardzo nieszczęśliwy jest człowiek, który cisnął w odmęt, niepamięci wszystkie wspomnienia. Nie wiedzieli tego nieszczęśni chłopcy, że czasem dusza człowieka musi się napić ze świętego źródła wspomnień, aby się orzeźwić, kiedy jest zmęczona, aby ozdrowieć, jeśli jest chora. Nie wiedzieli o tym, że nawet kiedy trud życia okryje się siwizną, wtedy wśród samotnej nocy można znaleźć światełko w ciemności, wspomniawszy owe bezgrzeszne lata chłopięce, najcudowniejsze i najsłodsze. Ten, co wydarł sobie z pamięci wszystkie święte wspomnienia, myśli, że jest wolny i że mu jest lekko na duszy, bo zbył ciężaru. O, nieszczęśliwy! Kiedyś poczuje, że jest sam, i poczuje, jak mu serce ziębnie, jakby na lodowej znalazł się pustyni. Wtedy w wielkim smutku woła swojej matki, ale głos wyschłego serca niedaleko doleci. Nie myśleli o tym wszystkim ci dwaj włóczędzy. Na razie było im dobrze, choć głodno, ale słońce świeciło bujnie, ziemia kwitła, szumiały wody. Nikt ich nie zmuszał do pracy, nikt od nich niczego nie żądał. Szli przez kraj piękny i bogaty. Pomyśleli, że tu się chyba zaczyna ta ziemia obiecana, w której nie potrzeba pracować. Z wielkim tedy zdumieniem przystanęli jednego razu u boku lasu, ujrzawszy maleńką mrówkę, co z ogromnym trudem wlokła krętymi ścieżynkami wśród traw gałązeczkę dziesięć razy większą od niej. Ciężka to musiała być praca, ponad siły tego owada, mrówka bowiem często przystawała w drodze albo wywracała się pod brzemieniem, na chwilę jednak nie przerywała swojego trudu, śpiesząc się bardzo i gramoląc się pod ciężarem, jeśli ją przygniótł. Jacek rzekł: - Widziałem obłąkanego barana, który oszalał ze strachu przed nami, widzieliśmy osła, który głupio oszalał od nadmiaru mądrości, ale nie widziałem jeszcze obłąkanej mrówki. Patrz, Placek, przecie ona dźwiga całe drzewo. - Nierozumna istota! - zawołał Placek z pogardą. - Ma na własność ogromny las, a dźwiga w upale gałązkę. Widać, że w tych okolicach panuje jeszcze szaleństwo pracy. Ach, cóż to za przebrzydły owad! - krzyknął Jacek. Mówiąc to nadeptał nogą biedne stworzenie. - Teraz sobie odpoczniesz - zawołał śmiejąc się. Jeszcze nie skończył mówić, a już inna mrówka zjawiła się nie wiadomo skąd na drożynce i poczęła wlec gałązkę z taką zapamiętałością, jakby zależało od tego jej życie, czy ją dowlecze tam, gdzie powinna. Chłopcy przypatrywali się ze wzgardą temu straszliwemu trudowi, po czym przydeptał ją Placek. Zabili tak trzecią, czwartą i dziesiątą. Mrówki, nie zważając na rzeź, przerażone, lecz bardziej pracowite, wyległy całym tłumem. Bose nogi Jacka i Placka wgniatały je w ziemię, chłopcy bowiem uczynili sobie straszliwą zabawę z mordowania niewinnych stworzeń. Śmiejąc się głośno skakali jak opętani, szerząc zniszczenie. W jednej chwili jednakże ogarnął ich niepokój i poczuli, że coś po nich łazi, po plecach, po nogach i po rękach. Krzyknął wreszcie przeraźliwie Jacek, krzyknął jeszcze przeraźliwiej Placek. Sto mrówek usiłowało wydrzeć sobie tragiczną gałązkę, a tysiące tymczasem uczyniły wyprawę na Jacka i Placka. Dotąd skakali wesoło, teraz jednak zaczęli skakać jeszcze wyżej, ale nieco smutniej. Zaczęli biegać wyjąc jak opętańcy: kiedy Jacek drapał się po brzuchu, Placek tarzać się począł po ziemi ległszy na plecach. Nic to jednak nie pomogło. Pracowite zwierzątka teraz dopiero, pokazały swą sumienną pilność, jak gdyby postanowiły nie pominąć najmniejszej cząsteczki na ich skórach. Gdyby w tej chwili odbywały się zawody sportowe, Jacek otrzymałby pierwszą nagrodę za skok wzwyż, a Placek za skok w dal. Jeleń takich nie czyni susów, jakie czynili oni; najdzikszy Indianin tańcząc taniec wojenny nie wydaje tak straszliwych okrzyków, jakie oni wydawali. Poczęli płakać, skomleć i wyć. Wreszcie Jacek wydobył z siebie jaki taki ludzki głos: - Skaczmy w wodę! - krzyknął. - Gdzie jest woda? - zawył Placek. - Nie wiem... - płakał Jacek - nie widzę... - Uciekajmy! - darł się Placek. Zaczęli biec na złamanie karku, a mrówki jechały na nich, zupełnie nie przerywając swojej wesołej pracy i ciesząc się zapewne, że bez wielkiego trudu zwiedzą dalekie okolice. Wreszcie ukazała się rzeczułka, w którą Jacek i Placek skoczyli jak dwa szczupaki. Zanurzyli się kilka razy z głową i tkwili w wodzie, 'nie śmiejąc z niej wyjść. Nagle zadrżeli, bo coś obok nich strzeliło jakby z pistoletu. Rozległ się mocny głos podobny do klaśnięcia. Obejrzeli się ze strachem i ujrzeli dziwne stworzenie, które z wielkim gniewem tłukło płaskim ogonem o wodę, jak czasem bielące płótno kobiety biją w nią kijanką. Wiele innych stworzeń siedziało na grobli, która przecinała rzeczułkę tworząc sztuczną zatokę, i mądrymi oczyma przypatrywało im się z niesmakiem. Ten zaś zwierz, który zrobił sobie strzelbę z ogona, klasnął jeszcze kilka razy, wreszcie wrzasnął: - Precz z wody, kocmołuchy! - Zaraz wyjdziemy - rzekł Jacek, szczękając zębami - ale pokąsały nas mrówki i musimy uśmierzyć ból. - Mało mnie to obchodzi! Wyłaźcie z wody natychmiast! - Ale czemu tak zaraz? - Bo potrujecie ryby, brudasy! - A czy to wasze ryby? - Nasze czy nie nasze, wam nic do tego! Zmyjcie z siebie brud i precz z wody! Chłopcy zanurzyli się kilkakroć w wodzie i wyleźli na brzeg, aby się osuszyć. - Hej, wy tam! - krzyknął zwierzak. - Czemuście się nie obmyli! - Owszem! - zawołał Jacek. - Jesteśmy już czyści. Zwierzak pacnął gniewnie ogonem o wodę. - Wcale nie jesteście czyści, na gębach macie jeszcze ślady błota. - To nie jest błoto, to się nie da zmyć! - A cóż to takiego? - Piegi! - Co to znaczy "piegi"? - To taka nasza uroda... Ale jakim prawem tak nas wypytujesz? Coś ty za jeden? - Ja jestem król bobrów!- odkrzyknął z dumą zwierzak. - A to są moi bracia, bobry. Niecierpliwią się, bo przeszkodziliście im w pracy... - W czym? - zapytali chłopcy ze zdumieniem. - W pracy. Czy się wam woda wlała do uszu, że nie słyszycie? Pracujemy ciężko i nie mamy czasu na niemądre gadania. - A nad czym wy pracujecie? - Budujemy tamę i domy. Tniemy drzewo i spławiamy je umiejętnie, bo chcemy umocować groblę, woda bowiem w tym miejscu była zbyt bystra, a my lubimy wody spokojne i głębokie, aby nikt nie ujrzał drzwi wiodących do naszych domów. - Ależ to straszliwa praca - zawołał Jacek. - Po co to robicie? Stary bóbr spojrzał na niego z podziwem. - Jak to: po co? Widzę, że woda nalała ci się nie tylko do uszów, ale do głowy, bo bredzisz. Pracujemy, bo musimy. - A któż wam każe? - Nikt nam nic nie ma do rozkazywania. Ojcowie nasi pracowali, pracujemy my i pracować będą nasze dzieci. Kochamy naszą pracę, gdyż chociaż jest ciężka, mądra jest i pożyteczna. Czy wy nie pracujecie? - Gardzimy pracą! - Uff! uff! - stęknął bóbr w niewypowiedzianym zdumieniu. - Właśnie wędrujemy do kraju, w którym nikt nie pracuje. Chodźcie z nami, bobry! Będzie wam rozkosznie i wesoło... Będziemy jeść i pić... - A kto będzie dla nas budował domy? - zapytał Bóbr. - Dom jest to głupi wynalazek. Tam, dokąd idziemy, stoją same pałace, których nikt nie budował. Chodźcie z nami! Stary bóbr spojrzał na nich z gniewem i ze smutkiem równocześnie. - Z wami? - rzekł sapiąc. - Z wami? W najbliższym mieście zdarlibyście z nas skóry i sprzedali na futra. Hej, wy oberwańcy, zdechłe żaby, nakrapiane jaszczurki, glisty ziemne, czerwonoportkie basałyki! Byłbym wam przebaczył, żeście nam zmącili wodę, choć widzę, że już kilka ryb, oczadziałych z powodu waszego zapachu, pływa po niej brzuchami do góry. Tego wam jednak nie przebaczę, że gadacie obmierzłe głupstwa nam, zwierzętom mądrym i pracowitym. Jak śmiecie obrażać bobry? Dość tego! Bóbr umie przegryźć gruby konar drzewa, a wy się zaraz o tym przekonacie. Złapiemy was i obetniemy wam zębami chude patyki waszych nóg. Hej, bracia bobry! Złapać mi tych drapichrustów! Jeszcze nie skończył swojej głośnej przemowy, a Jacek i Placek już byli daleko: gnali tak, jakby im kto pięty przypiekał żelazem. Słyszeli poza sobą od strony wody wesoły śmiech i ucieszne klaskanie wody bitej ogonami. - Straszne to są jakieś figury - mówił odpoczywając zadyszany Jacek. - Budują domy - rzekł Placek z mimowolnym podziwem. - I ciężko pracują - dodał Jacek. - Pomyśl, jak straszliwie zepsuty jest cały świat; czy wszystek świat pracuje? I jeszcze się taki zwierzak obraża, kiedy mu zaproponowałem życie bez pracy! - Z tego widać, że musimy być bardzo jeszcze daleko od błogosławionego kraju. - A Patałłach może już tam dobiegł? - Nie wspominaj mi tego bydlaka. Gdyby tam był, już byśmy o tym wiedzieli, bo ryczałby z nadmiernej uciechy na sto mil. - Osły mają zwykle szczęście! - Patałłach istotnie ma szczęście, bo mu nie oberwałem na pożegnanie ucha. Oj, jak mnie swędzi skóra! - Przeklęte mrówki! - Nie mów o nich, bo mi się znowu zaczyna zdawać, że łażą po mnie. Ale słuchaj no, Jacku, może by tak kogo zapytać o drogę? Nie może być, aby nikt nie słyszał o takim kraju, w którym nikt nie pracuje. - Kogo zapytać? Każdy jest dla nas tak nieuprzejmy albo zajęty pracą. - Spójrz, coś leci!... o, siada na kwiatach!... Co to takiego? - Nie wiem, jakieś małe stworzenie i widać łagodne, bo lubi kwiaty. - Czy ten, co lubi kwiaty, jest łagodny? - Tego nie wiem, ale myślę, że tak jest, bo nasz nauczyciel lubił kwiaty. I nasza matka, pamiętasz... - Daj mi pokój, niczego nie pamiętam... Po co przypominasz matkę? - Tak mi jakoś się przypomniało... Już tego nie uczynię... Ale zagadaj no do tego stworzenia! Jacek nachylił się nad kwiatem, na którym usiadło złote stworzonko. - Kto ty jesteś? - zapytał. - Pszczoła - ozwał się brzękliwy głosik. - Cieszymy się, że cię spotykamy - rzekł Jacek przymilnie. - Czy nie możesz nam powiedzieć, jak daleko jest do takiego kraju, w którym nie pracują? Pszczoła zerwała się z kwiatka i przeleciała na drugi. - Czy nie słyszałaś, pszczoło, że cię grzecznie pytam? - Słyszałam! - Więc czemu nie odpowiadasz? - Daj mi pokój, nie mam czasu! - Musisz nam odpowiedzieć - krzyknął Placek - bo jeśli nie odpowiesz, to cię zabiję! Pszczoła, nie zwróciwszy nawet uwagi na jego słowa, przeleciała na inny kwiat. - To jakieś głupie stworzenie - szepnął Jacek - wciąż tylko wącha kwiaty. Należy z nim rozmawiać spokojnie. Hej, pszczoło - krzyknął - dlaczego nam nie odpowiadasz?! - Bo po co mam odpowiadać na niemądre pytania? - zabrzęczała pszczoła. - Więc nigdy nie słyszałaś o takim kraju? - Owszem, słyszałam. Niedawno przebiegał tędy straszliwy zwierz kłapouch i ryczał o tym na cały świat. Podobno był to osioł. Taki kraj nie istnieje... - Ej! - rzekł Jacek - a ja myślę, że ten kraj już chyba niedaleko. Przecie ty latasz sobie, wesoło brzęcząc, i nic innego nie robisz, tylko wąchasz kwiaty. Pszczoła musiała się bardzo zdumieć, tak że aż zachwiał się ten kwiat, na którym siedziała. - Ja wącham kwiaty? Czy jesteście obrani z rozumu? Przecież ja jestem pszczoła! - Cóż więc z tego, że ty jesteś pszczoła? - To znaczy, że nie znam chwili wytchnienia i pracuję, pracuję bez końca. Odbywam dalekie podróże, aby znaleźć pracę. Przestaję pracować wtedy dopiero, kiedy umieram. - A cóż ty takiego robisz? - Robię wosk, z którego buduję spichrze, a w nich przechowuję miód, aby miało się czym żywić nowe pokolenie. - Miód?! - szepnął Jacek. - Placku, słyszysz? Placek nie mógł odpowiedzieć, bo na sarn dźwięk tego słodkiego słowa wywalił język, jakby czekał, że mu nań spadnie kropla miodu. Wtedy Jacek rzekł chytrze: - Wiemy o tym wszystkim, pracowita pszczoło, i bardzo jesteśmy uradowani, że cię widzimy przy twojej ciężkiej pracy. Czy teraz masz w swoim domu miód? - Mam, cudowny, świeży i pachnący. - A gdzie jest twój dom? - Tam, gdzie stoją te trzy drzewa; w dziupli tego, rośnie w środku, jest mieszkanie moje i moich sióstr. - A wiele ty masz sióstr? - Tyle, ile jest na niebie gwiazd. - A ile jest gwiazd? - Tyle, ile pszczół. Gwiazdy to są pszczoły Pana Boga i zbierają miód na łące nieba. Ale żegnajcie mi! Nie mam czasu... Przed zachodem słońca muszę jeszcze sto dziewięć razy odbyć drogę do ula i z powrotem. - Szczęśliwej drogi - zawołał Placek. - Powinieneś wykrzyknąć to sto dziewięć razy - brzęknęła pszczoła i jak złota okruszyna zginęła w słonecznej mgle. Jacek spojrzał na Placka i mrugnął wesoło: - Placku - rzekł - będziemy mieli miód! - Placek powinien być z miodem, jeśli mam się uczciwie nazywać - rzekł Placek. - Chodźmy czym prędzej do mieszkania pszczoły. - Głupie to jest stworzenie - śmiał się Jacek - gdybym miał w domu miód, nie powiedziałbym tego nikomu, ale te wszystkie pracujące stworzenia są naiwne i łatwowierne. Pobiegli wesoło do trzech drzew, obejrzeli je starannie i w jednym z nich ujrzeli w rozwidleniu konarów czarny otwór, przy którym brzękliwy i nieustanny odbywał się ruch. Setki pszczół mijało się w locie; te, które wlatywały do ula, leciały lotem ciężkim, wylatujące zaś jak gdyby na lekkich płynęły skrzydłach. - Bardzo to jest zabawne - rzekł Jacek. - To są śmieszne stworzenia. - Ale spośród pracujących jedyne roztropne, bo przygotowały dla nas miód. Nigdy nie jadłem miodu, słyszałem jednak o nim wiele dobrego. Właź, Placek! Jazda! Placek tak drżał z radości, że wdrapał się na drzewo jak wiewiórka. - Wsadź tam rękę i wyciągaj miód! - Zrobione! - wołał z góry Placek. - Ratunku! - Czego się drzesz? - Ratunku! - ryczał Placek, padając jak gruszka na ziemię. - Co ci się... - zaczai mówić Jacek niespokojnie, ale nie skończył, bo zawył, jakby sam Patałłach nie potrafił. Porwali się do ucieczki, ale nad nimi i dookoła nich brzęczał rój pszczół w wielkim, straszliwym i sprawiedliwym gniewie; zapamiętały się i cięły, gdzie się dało. Bzykały i szemrały atakując ich głowy, te zaś, które z powodu zbytniego tłoku nie mogły się do nich dostać, uważały, że ręce i bose nogi nie są też najgorszym terenem do bitewnych operacji, a jeśli idzie o stopień wykształcenia, to i głowy, i nogi na tej samej stały wysokości. Jacek i Placek darli się wniebogłosy; napad mrówek był zaledwie zabawką wobec napadu tej rozgniewanej chmury fabrykantów miodu. Potężny to był wróg i w gniewie zapamiętały, zajadły i bitny. Widać, że praca dodaje takich sił do walki i do obrony tego, co się w trudzie wypracowało. Łatwo to było spostrzec każdemu, ale ani Jacek, ani Placek nie mieli czasu do rozważań, pragnęli tylko uciec z życiem. Żal było patrzeć na tę nierówną walkę, któż jednak miał się nad nimi użalić, choć płacz ich i narzekanie jazgotliwe słychać było na dziesięć mil dookoła. - Ratunku! - krzyczał Jacek. - O matko!... - płakał z wielkim szlochem Placek. Zaledwie wezwał matki, zdawało im się, że słyszą głos. - Do mnie! do mnie! - wołał ktoś ku nim, ktoś kogo nie widzieli, bo oczy mieli zapuchłe. Biegli jednak ku temu głosowi, z trudem i ostatkiem sił, bo ciała mieli poranione i pokłute, i czuli, że brzękną i przedziwnie tyją. Potoczyli się jak bezwładne kule z jakiegoś wzgórza i poczuli, że ktoś ich chwycił w ramiona. Otwarli z wysiłkiem oczy i patrząc jak przez szparki, ujrzeli, że są w małym brzozowym gaju i że jakiś staruszek, chroniąc ich od pszczół, przemawia do straszliwych owadów słodkim głosem. Pszczoły huczały, wciąż gniewnie i niespokojnie, lecz coraz ciszej, jakby je ukoił ten dobry głos. Staruszek mówił śpiewnie: - Odlećcie, odlećcie już, siostry moje. Kwiaty pachną i nie czas na wojnę... Ci chłopcy nie chcieli wam uczynić krzywdy, ale młode to i lekkomyślne... Uspokójcie się, siostrzyczki, i zgaście swój gniew... No, cicho już, cicho!... Wracajcie do domu, bo królowa się niepokoi... Patrzcie, jak strasznie pocięci są ci chłopcy. Już dość, już dość! Nigdy nie należy karać śmiercią... Cicho, cicho, cicho... Niech wam kwiaty pachną, niech się czerwienią i błękitnią... Ludu pracowity, odlatuj, odlatuj... Kiedy tak mówił, jak gdyby śpiewał starodawną pieśń, coraz ciszej czyniło się dookoła, a po dłuższej chwili nie widać było ani jednej pszczoły. Chłopcy siedzieli, wciąż jeszcze przerażeni, rękoma wodząc po swoich nabrzmiałych twarzach; chudzi dotąd, teraz wyglądali jak dwa księżyce w pełni albo jak owe kukły, które dzieci robią z okrągłych arbuzów. Całe ciało gorzało, jakby przypiekane ogniem, tylko łzy strumieniem płynące przynosiły im niejaką ulgę, chłodząc rozpalone twarze. Staruszeczek szybko się uwijając narwał wiele ziół i ich sokiem natarł im miejsca spuchnięte, co im bardzo pomogło. Nakarmił ich i napoił, pocieszył dobrymi słowami, potem rzekł: - Wielkie to szczęście, że was pszczoły na śmierć nie zagryzły. Wiedziałem, że są straszne w słusznym gniewie, nigdy jednak w takiej nie widziałem ich furii. Dziwna to jednak rzecz! Byłbym wam dawno przyszedł z pomocą, bo mam nad nimi władzę, niczego jednak nie widziałem ani nie słyszałem. Nagle ktoś krzyknął: "matko" - i to słowo zagrzmiało wielkim głosem, tak że się obudziłem z głębokiego zamyślenia i pobiegłem do was z raturikiem. Który z was, chłopcy moi, wołał matki? Żaden mu nie odpowiedział, a staruszek mówił w zamyśleniu: - Dobrze ten uczynił, gdyż jest to niezmierne zaklęcie. Wasza matka was ocaliła, dzieci moje. Ale ułóżcie się teraz w mojej chatce na spoczynek. Obok jest źródełko przeczyste i cieniste drzewa. Wziął ich za ręce i zbiedzonych zawiódł do szałasu, jaki sobie klecą pasterze, ułożył ich do snu, sam zaś poszedł noc spędzić pod drzewami. Chłopcy, od których odleciały pszczoły, ale od których strach dotąd nie chciał odlecieć, nie mogli zasnąć, rozmyślając nad swoją złą przygodą. Poprzysięgli pszczołom zemstę, nie wiedząc, jak jej dokonać. Przypominał im groźne owady ciągły ból i ustawiczne pieczenie; sklęsły im cokolwiek twarze, leczone sokiem ziół, ale jeden na drugiego nie mógł patrzeć bez zdumienia; Jacek nie poznawał pyzatego na gębie Placka, nagle zgrubiały Placek dziwił się, że chudy Jacek stał się opasły i gruby. Wciąż mieli takie uczucie, jakby im ktoś nalał za skórę płynnego ognia. W sercach ich wciąż się burzył gniew i tak gotował jak woda w garnku, bulgocąc i szumiąc. Leżeli długo w bolesnym i piekącym milczeniu; wreszcie szepnął Jacek: - Słuchaj no, Placek, co ten stary bredził o tym, że nas ocaliła nasza matka? - Gadał coś podobnego - odrzekł Placek - ale, widać, uszy mi spuchły, więc niedobrze słyszałem. - On chyba sam nie wie, co mówi - szepnął powoli Jacek, jakby się namyślając - bo jakże nas mogła uratować matka, która jest o sto mil stąd. - I ja tak myślę. Ten stary jest śmieszny! - Śmieszny on nie jest, ja myślę, że jest to raczej zły i przewrotny człowiek. - Przecież nas wyratował... - Tak, ale dlaczego pszczoły, które chciały nas zamordować, jego natychmiast usłuchały? Może on jest z nimi w zmowie? - Ciszej mów, żeby nas nie usłyszał. Poczekaj, zobaczę, czy już usnął. Rozchylił ostrożnie gałęzie tworzące ścianę szałasu i spojrzał na polanę. Księżyc świecił jasno i srebrzyście. Rozparł się szeroko wśród dwóch brzóz i tak wyglądał jak dziwny ptak, co przysiadł w podróży na gałęziach. Jasno było jak w dzień, tylko stokroć piękniej. Noc była jakby zaczarowana, mieniąca się i połyskująca srebrem i złotem; strumień był ze srebra, drzewa były srebrzyste, mchy błyszczały, jakby były uczynione ze srebra, a w powietrzu jakby drżał złocisty pył. Tak bardzo było cicho, że słychać było drżenie brzozowych listków i cichuteńki ich szelest, choć najlżejszego nie było powiewu, ale brzozy, widać, kąpały się w miesięcznej, srebrnej wodzie z lubością i drżeniem zachwytu. Placek patrzył opuchniętymi oczyma i nic nie widział przez dłuższą chwilę, bo mu się zaczęły majaczyć srebrne cienie. Musiał jednak dojrzeć coś dziwnego, bo chwycił Jacka za rękaw i pociągnął silnie. - Jacku! - szepnął z trwogą i zdumieniem. - Co się stało? - zapytał cicho Jacek. - Oczom własnym nie wierzę! - mówił Placek Spojrzyj tylko! Rozchylili szerzej gałęzie i patrzyli bez słowa. Na polanie, pełnej blasków, na srebrnym pniu po umarłej brzozie siedział staruszek w srebrnym łachmanie i ze srebrną brodą. Księżyc tak wszystko wysrebrzył, że powietrze lśniło migotliwym, drżącym, ślicznym blaskiem. Przed starym człowiekiem przysiadł na zadzie ogromny wilk, łapy ku niemu wyciągnął i patrzył mu żebrzącym wzrokiem w oczy, a stary człowiek, cicho i łagodnie przemawiając, wyciskał na wilczą łapę, widać zranioną, sok z ziół. Pogładził potem wilka po kosmatym łbie, a wilk polizał go językiem po ręce, po czym jak duch cicho i bez szelestu zniknął wśród drzew. - To czarownik! - szepnął Jacek. - Boję się! - kłapnął zębami Placek. - Nie bój się, przecie nas jest dwóch... - Patrz, patrz, co to idzie? Z drugiej strony wtoczyła się do brzozowego gaju ogromna bryła mięsa. Zwierz olbrzymi szedł na dwóch łapach ku staremu człowiekowi, kosmaty i kudłaty. To niedźwiedź! - szepnął Jacek. - Coraz bardziej się boję! - kłapał Placek. Potężny zwierz podszedł do siwego człowieka, przysiadł przed nim i coś mruczał. Człowiek patrzył na niego pilnie, potem rzekł: - Ostatni raz cię poratuję, bo widzę, że znowu masz miód na pysku. Znowu narobiłeś szkody pracowitym pszczołom. Zapomniałeś, żeś mi przyrzekł nie kraść miodu. Och, niedźwiedziu, nic dobrego z ciebie nie wyrośnie! Niedźwiedź mruczał bardzo pokornie i pochylił łeb, zapewne zawstydzony. Stary człowiek zaczął mu z kudłów wydzierać osty i ciernie, dobrotliwym głosem narzekając: - Włóczysz się nie wiadomo kędy, nie pilnujesz skóry, a potem ja muszę ciężko pracować. Nie płacz teraz i nie przepraszaj... No, no, dość tego: wiesz, że nie lubię, jak się tak mażesz; lepiej, abyś przedtem pomyślał, a potem nie płakał niż odwrotnie. O biedaku, jakże sobie wydarłeś skórę... Ale już dobrze, dobrze. Nie całuj mi ręki, bo mnie oblepisz miodem, śmieszny niedźwiedziu. Idź już, idź! Jeszcze muszę opatrzyć wiewiórkę, która sobie zwichnęła nogę, i pocieszyć sarnę, która od wczoraj płacze, bo jej orzeł porwał dziecko. Gdybyś go gdzie spotkał, powiedz mu, niech mi się nie pokazuje na oczy... Teraz idź! Ach, wywrócisz mnie, bo jesteś nieco za ciężki na pieszczoty! Niedźwiedź pochylił wielki swój łeb i widać chciał polizać człowieka po nogach, bo się staruszek zaczął opędzać, śmiejąc się głośno. W świetle miesiąca nawet ten śmiech stał się srebrny. Zwierz potoczył się potem, wielki jak stóg siana, drogą, którą przedtem przebiegł wilk. Chłopcy patrzyli z zastrachanym zdumieniem. Widzieli, jak przykucnęła z trudem wiewiórka, widzieli w świetle miesiąca wielkie i takie serdeczne, jakby ludzkie łzy nieszczęśliwej sarny, słyszeli narzekania jakiegoś zabiedzonego psa, który ginął z głodu, i rzewne skargi innych rozmaitych zwierząt, które przybiegły tu, jak do dobrego lekarza, po radę i pociechę. Późno w nocy dopiero staruszeczek, ułożywszy się na mchach srebrzystych, słodko usnął. Chłopcy nie spali, lecz zbliżywszy ku sobie nakrapiane z przyrodzenia, a przez pszczoły pocętkowane twarze, długo ze sobą szeptali. Wreszcie rzekł Jacek, jak gdyby coś postanowił: - Doskonale! Zamieszkamy w tej chałupince i przepędzimy tu lato. Musimy odpocząć i nabrać sił po tych wszystkich nieszczęściach, które nas spotkały. Mamy mieszkanie, las i wodę. - A co będzie z pożywieniem? - zapytał Placek. - Pożywienie łatwo dostaniemy, bo przede wszystkim każemy pracować temu staremu człowiekowi: będzie dla nas szukał jagód i owoców. - A jeżeli nie zechce? - Niechby spróbował nie chcieć. On jest jeden, a nas jest, dwóch, on ledwie włóczy ze starości nogami, a my jesteśmy silni. Musi pracować! - Tak, ale niewielka to zabawa jeść tylko jagody i owoce! - Nie bój się, Placek, będzie i mięso! - Skąd tu można wydostać mięsa? - Już o tym pomyślałem. Na pierwsze danie pójdzie kulawa wiewiórka, a potem zabijemy tę rozpłakaną sarnę. Najłatwiej ją będzie uderzyć kamieniem w głowę, kiedy położy łeb na kolanach starego człowieka. - A kiedyż to się wszystko stanie? - Zaraz jutro! Zrobimy tak... Zaczął znowu szeptać pochyliwszy się nad uchem Placka, który się uśmiechał z zadowoleniem. Zasnęli potem i długo spali. Słońce już przewędrowało kawał nieba, kiedy się obudzili, cokolwiek już chudsi i mniej obrzękli. W tejże chwili, jak gdyby usłyszawszy szelest w chatce, zjawił się staruszek, przywitał ich wesoło, zapytał o zdrowie i rzekł: - Chodźcie ze mną, chłopcy mili, napijecie się wody ze źródła, a potem pójdziemy zbierać poziomki. Pan Bóg, który mnie samego dotąd karmił, nakarmi nas trzech. Chłopcy spojrzeli na niego ponuro, a Placek rzekł: - Chętnie najpijemy się wody i zjemy poziomki, ale nie chce się nam chodzić. Ty pójdziesz sam i przyniesiesz nam co trzeba. - Uczynię to - rzekł łagodnie staruszek - jeżeli jesteście zmęczeni. - Nie jesteśmy zmęczeni, a ty będziesz to czynił codziennie, jak długo nam się będzie podobało. Odtąd nie będziesz mieszkał w tej dziurawej chatce, bo my ją zajmiemy dla siebie, a ty za to naprawisz jej dach! - A gdzie ja będę spał? Chętnie się z wami podzielę wszystkim, mogę nawet spać w lesie w pogodne noce, cóż jednak uczynię w noce burzliwe i niepogodne? - Czyń, co ci się podoba! My postanowiliśmy nie pracować i nic nas nie obchodzi. Idź natychmiast po jedzenie, a potem znajdź sobie legowisko... - Dzieci moje... - zaczął mówić staruszek. - Nie mów tyle - krzyknął Jacek - nudzisz nas i niecierpliwisz! - Na Boga! - rzekł staruszek zdumiony. - Czy jest to możliwe, abyście mieli takie niewdzięczne serca? Gdyby się matka wasza dowiedziała o tym... - Zamilknij! - krzyknęli oni dzikimi głosami. - Ach, boli was wspomnienie matki? Jeszcze jest w was iskierka... Chłopcy porwali się, czerwoni z gniewu, a Jacek chwycił kamień i krzyknął: - Rzucę w ciebie tym kamieniem, jeśli natychmiast nie odejdziesz i nie spełnisz tego, cośmy ci rozkazali! Precz z moich oczu! Stary człowiek spojrzał na niego spojrzeniem długim i smutnym. Westchnął potem ciężko, a w jego oczach ukazały się wielkie łzy. - Odchodzę - rzekł słodko - niech wam Bóg przebaczy. Powlókł się ciężkim krokiem i usiadł nie opodal na kłodzie. Wtedy Placek zawołał: - Ten las od dzisiaj do nas należy! Nie masz prawa siadać w jego cieniu, wynoś się stąd i pamiętaj, abyś przyniósł jedzenie! Stary człowiek powstał i odszedł powoli. Wyszedł z lasku i znękany bardzo usiadł na kamieniu w szczerym polu, gdzie słońce piekło i gdzie żadnej przed nim nie było ochrony. - Cha! cha! - śmiał się Jacek. - Mamy własny dom i własny las, a ten stary uwędzi się na słońcu! Legli w szałasie i cieszyli się hałaśliwie. Nagle oczy rozszerzyły się im z wielkiego przerażenia, stało się bowiem coś takiego, co się nie zdarzyło od początku świata. Dzień był ciepły, pogodny i bezwietrzny; wtem zawiał potężny wiatr, drzewa boleśnie zaszumiały, a potem poruszyła się ziemia i drzewa zaczęły poruszać się, i cały las zaczai iść przed siebie; brzozy szły, jak ubrane dziewczęta idą w procesji, dąb szedł posuwiście, a krzaki biegły szybko jak dzieci. Chłopcy patrzyli w obłąkanym strachu, jak ich drzewa mijają i idą, idą, idą... aż doszły tam, gdzie na kamieniu siedział uśmiechnięty i jakby wcale nie zdziwiony stary człowiek. Wtedy go otoczyły leśnym kręgiem, białą brzozową gromadą i przystanęły, zwieszając ponad nim gałęzie, aby go nakryć chłodnym cieniem, a krzaki łasiły się u jego stóp. W chwilę potem źródło, z którego wypływał wesoły strumień, znikło, tak jakby się zapadło w ziemię, a strumień zaczai się wić zygzakiem, jak srebrny wąż, i począł wędrować za lasem. Po niedługim czasie źródełko wychynęło spod ziemi tuż przed siwym człowiekiem, strumyk się z nim połączył i wszystko było jak dawniej. Tam zaś, gdzie przed godziną jeszcze był las, na gołym łysym polu stała chatka, a przed nią Jacek i Placek rozszerzonymi oczyma patrzyli na zdarzone cuda. Skamienieli, stali bez ruchu i nie widzieli, że gdzieś z oddali wielkimi krokami zdąża niedźwiedź. Ujrzeli go wtedy dopiero, kiedy ich owionął jego gorący oddech, jak żar z piekarskiego pieca/ Nie mogli nawet krzyknąć, bo brakło im oddechu. Ujrzeli własną śmierć. Niedźwiedź, ryknąwszy z gniewu, porwał ich w objęcia i już miał ich zdusić śmiertelnym uściskiem, kiedy nagle rozległ się nadspodziewanie donośny głos: - Nie zabijaj! To staruszek, dojrzawszy z lasu, co się dzieje, prosił wielkim głosem o litość dla tych, co nie znali litości. Niedźwiedź mruknął niechętnie, wahał się przez chwilę, a potem odrzucił ich od siebie jak ulęgałki, ze wstrętem i obrzydzeniem. Chłopcy potoczyli się daleko, ledwie żywi. Bladzi jak płótno patrzyli, jak niedźwiedź, mocno wparłszy się w ziemię tylnymi łapami, objął przednimi szałas, podniósł go z ziemi i niósł lekko, aż go przyniósł do lasu i postawił przed starym człowiekiem. Potem przypadł do jego nóg i zaczai je lizać pokornie. A staruszek położył drżącą rękę na jego straszliwym łbie i gładził go, cudownie uśmiechnięty. 12 listopada to również rocznica kinowego debiutu Jarosława i Lecha Kaczyńskich w "O dwóch takich co ukradli Księżyc" 12 listopada może być dniem wolnym za 11 listopada 2018 - taki pomysł PiS-u został właśnie przegłosowany. Inicjatywa radnego Prawa i Sprawiedliwości - Pawła... 24 października 2018, 18:45 Jak firma OKNOPLAST podbija europejskie rynki – Zależy mi na jakości i wyglądzie, a nie niskiej cenie – tak mówił Adam Placek, założyciel firmy OKNOPLAST. Mikołaj Placek również podziela tę samą filozofię 3 października 2019, 14:56 "Święto" 12 listopada pokrzyżowało im ślubne plany. Muszą czekać do... stycznia Łatwiej obliczyć, ile wolne 12 listopada kosztowało polską gospodarkę, niż opisać rozgoryczenie Mateusza i Mirki, którym przerwa w pracy sądu zniszczyła... 25 listopada 2018, 9:07 Dodatkowy dzień wolny 12 listopada. Sprawdź czy poza dniem wolnym nie należą ci się inne świadczenia Dodatkowy wolny dzień w poniedziałek 12 listopada - ze względu na pospieszny tryb jego wprowadzania - może dostarczyć kłopotów nie tylko pracodawcom, ale i... 16 listopada 2018, 8:43 Atrakcje na 12 listopada. Sprawdź, co jest czynne W poniedziałkowe popołudnie, mimo że 12 listopada został ustanowiony dniem wolny, można odwiedzić kilka wrocławskich atrakcji. Zobacz, co jest dziś czynne. 12 listopada 2018, 13:18 Wrocław: Prognoza pogody na 12 listopada. Sprawdź Wciąż trwa złota, polska jesień. Chociaż poranki i wieczory są już chłodniejsze, to w ciągu dnia temperatura w dalszym ciągu utrzymuje się na poziomie 15-16... 12 listopada 2018, 9:10 Sklepy 12 listopada. Czy 12 listopada sklepy są otwarte? Jakie sklepy są dzisiaj otwarte? [SKLEPY OTWARTE DZISIAJ SKLEPY 12 LISTOPADA. Sklepy 12 listopada. Czy 12 listopada sklepy są otwarte? Jakie sklepy są dzisiaj otwarte? Po świątecznej niedzieli wielu z nas odpowiada... 12 listopada 2018, 8:36 Sklepy 12 listopada. Czy 12 listopada sklepy są otwarte? [SKLEPY OTWARTE - GDZIE ZROBIĆ ZAKUPY 12 LISTOPADA?] SKLEPY 12 LISTOPADA. Czy sklepy są otwarte 12 listopada? Czy poniedziałek 12 listopada jest handlowy? Które sklepy są otwarte w poniedziałek 12 listopada? Oto... 11 listopada 2018, 15:06 Zmiany w MPK w najbliższych dniach Remonty torowisk oraz w poniedziałek dzień wolny od pracy. MPK informuje w związku z tym o zmianach w kursowaniu tramwajów i autobusów. 10 listopada 2018, 10:10 Niedziele handlowe Listopad 2018. Sklepy otwarte 11 i 12 listopada [NIEDZIELE HANDLOWE W LISTOPADZIE 2018, OTWARTE SKLEPY i NIEDZIELE HANDLOWE LISTOPAD 2018. Czy niedziela 11 listopada 2018 jest handlowa? Czy poniedziałek 12 listopada 2018 jest handlowy? Które sklepy będą otwarte w... 10 listopada 2018, 6:20 Sklepy 12 listopada. Otwarte sklepy i zamknięte sklepy w poniedziałek 12 listopada [SKLEPY - GDZIE ZROBIĆ ZAKUPY 12 LISTOPADA?] Sklepy 12 listopada. Otwarte sklepy i zamknięte sklepy w poniedziałek 12 listopada. Czy sklepy w poniedziałek 12 listopada są otwarte? Czy jest zakaz handlu 12... 9 listopada 2018, 19:34 12 listopada wolny od pracy. Gdzie będzie pracować Poczta Polska? [LISTA MIEJSC] Sejm ustanowił 12 listopada wolnym od pracy. W poniedziałek będzie Święto Narodowe z okazji stulecia odzyskania niepodległości przez Polskę. Tego dnia większość... 9 listopada 2018, 10:22 12 listopada Święto Narodowe. Czy będą lekcje w szkołach? Ministerstwo Edukacji Narodowej przypomina, że w związku z uchwaleniem przez Sejm ustawy o ustanowieniu Święta Narodowego z okazji setnej rocznicy odzyskania... 9 listopada 2018, 9:51 12 listopada wolny od pracy. Czy przychodnie będą otwarte? [CZY LEKARZE PRACUJĄ 12 LISTOPADA] Ministerstwo Zdrowia wydało oświadczenie, w którym informuje czy ze względu na uchwalone w ekspresowym tempie święto narodowe będzie działała służba zdrowia.... 8 listopada 2018, 18:20 12 listopada wolny od pracy. Sklepy 12 listopada będą otwarte czy zamknięte? [HANDEL - GDZIE ZROBIĆ ZAKUPY 12 LISTOPADA?] 12 listopada jest oficjalnie świętem narodowym z okazji 100. Rocznicy Odzyskania Niepodległości. 12 listopada będzie dniem wolnym od pracy. W poniedziałek, 12... 8 listopada 2018, 16:22 Jak będą kursować pociągi w poniedziałek 12 listopada? Rozkład jazdy pociągów PKP Intercity w tym dniu nie zostanie zmieniony. 8 listopada 2018, 16:20 Sejm przegłosował 12 listopada wolny od pracy. Gdzie zrobisz zakupy? [OTWARTE SKLEPY 12 listopada będzie wolny od pracy! Sejm przegłosował w środę projekt ustawy o Święcie Narodowym z okazji 100-lecia niepodległości. Przyjęto również poprawki... 7 listopada 2018, 19:10 12 listopada. Wolne ustanowione z naruszeniem zasad państwa prawa Sejm uchwalił ustawę o święcie narodowym z okazji 100. rocznicy odzyskania niepodległości Polski, ustanawiającą 12 listopada br. dniem wolnym od pracy. To... 7 listopada 2018, 16:30 12 listopada - dodatkowy dzień wolny. 7 listopada Sejm zmienił, a prezydent podpisał ustawę W środę po godzinie 14 posłowie zajęli się senackimi poprawkami do ustawy ustanawiającej poniedziałek 12 listopada dniem wolnym od pracy. Czasu było niewiele, a... 7 listopada 2018, 7:53 12 listopada sklepy będą zamknięte? Handlowcy: Wiele osób chętnie spędzi ten dzień z rodziną w centrum handlowym Nadal nie wiadomo czy 12 listopada będzie świętem narodowym, czy część Polaków pójdzie do pracy a reszta będzie wypoczywać. Nie wiadomo też czy w najbliższy... 6 listopada 2018, 13:53 Śmiertelny wypadek na Strzegomskiej we Wrocławiu. Algierczyk uderzył w betonowy filar Tragiczny w skutkach wypadek we Wrocławiu. Doszło do niego z czwartku na piątek (1/2 listopada 2018) około północy na ulicy Strzegomskiej. W wypadku... 2 listopada 2018, 14:48 Środa 31 października - wolne w szkołach i na uczelniach? To zależy od dyrekcji W części szkół w środę 31 października nie będzie lekcji, podobnie jak w piątek 2 listopada. To decyzja dyrekcji tych placówek. 30 października 2018, 13:17 Witold Wiśniewski - Andrychowianin, Małopolanin, Kosmopolak. Zawsze mu mało, zawsze chce więcej i zawsze wpada przez to w kłopoty. Strona internetowa: W ostatnim dniu maja, zapraszamy na potańcówkę mazurkowo-oberkową, która rozgrzeje Wasze serca i pokrzepi ciała. Tego wieczoru wszystko będzie się działo z myślą o dwóch niepełnosprawnych Wojtkach. Gdzie? W krakowskim klubie Kolanko no. 6. Pod naszym patronatem. Udostępnij Mama Wojtków, Anna Paruch opowiada: „Jestem mamą dwóch już dorosłych Wojtków. Obaj są niepełnosprawni intelektualnie, starszy z autyzmem i niepełnosprawnością w stopniu znacznym, młodszy z zespołem Downa i niepełnosprawnością w stopniu głębokim. Od 1999 roku staliśmy się rodziną. Znamy się jednak o wiele dłużej. Chłopców poznałam w Domu Pomocy Społecznej dla osób niepełnosprawnych intelektualnie w Krakowie. Tam zaczęła się nasza przyjaźń, która z czasem przerodziła się w miłość. Starszy Wojtek był dzieckiem zamkniętym i agresywnym, ale w jego oczach było coś, co zmieniło cały mój świat. Dom Pomocy Społecznej nigdy dla nikogo nie będzie prawdziwym DOMEM. To zawsze będzie instytucja. Chciałam, choć na miarę swoich możliwości coś zmienić. Zapragnęłam dać Wojtkom dom. Dać im poczucie bezpieczeństwa miłości i możliwość osiągnięcia wszystkiego, co jest dla nich dostępne w rozwoju. Teraz widzę, jakie to było ważne, jak wiele zmieniło się od tamtego czasu. Chłopcy, a właściwie młodzi mężczyźni, są dziś zupełnie inni. Patrząc w przeszłość samej trudno mi uwierzyć, jakie zrobili postępy. Ich życie staje się pełniejsze. Cieszą się każdym dniem. Wciąż zyskują nowe umiejętności. Każdy dzień to praca, ale i radość z nawet niewielkich sukcesów. Jednak w codziennym życiu dla zapewnienia chłopcom wszystkiego, co najlepsze, tego, co sprawi ich życie pełniejszym i lepszym potrzebujemy pomocy. Dlatego szukamy ludzi, dla których nasz los stanie się ważny. Stąd inicjatywa Dla dwóch takich, co ukradli serce. Moje Serce już skradli, może skradną i Wasze?”. Do tańca zagra Kapela Świetnej Pamięci, a gośćmi specjalnymi będą dwie piękne kobiety o magnetycznych głosach: Basia (Chłopcy kontra Basia) oraz Kasia (Dikanda). Planowana jest Aukcja Rzeczy Dziwnych, które organizatorzy pozyskali po dobroci od utalentowanych przyjaciół, krewnych oraz z pewnej wiejskiej stodoły… Przy wejściu na potańcówkę każdy Gość otrzyma cegiełkę specjalną w zamian za 12 złotych polskich, z których dochód, podobnie jak z pozostałych atrakcji tego wieczoru, zostanie przeznaczony na rozwój Wojtków. Koncert 31 maja 2012, godzina 20:00. Klub Kolanko No 6, ul. Józefa 17, Kraków. Wstęp/cegiełka: 12 złotych. Organizatorem koncertu jest Fundacja Magazyn Kultury. Tags: co ukradli serce, Dla dwóch takich, Kolanko No 6, Kraków W macierzyństwie nie może chodzić tylko o więzy krwi. Według mnie są to więzy miłości, bliskości. One są najważniejsze, najbardziej prawdziwe – mówi Anna Paruch, mama adopcyjna dwóch Wojtków i autorka bloga „Dla Dwóch Takich Co Ukradli Serce”. Małgorzata Bilska: Jest Pani mamą z wyboru. W dodatku mamą chłopaków, którzy potrzebują szczególnie dużo miłości – duży Wojtek ma autyzm, mały Wojtek ma Zespół Downa. Wokół macierzyństwa istnieje sporo mitów, które Pani traktuje z dystansem. Można być szczęśliwą mamą, kiedy nie „nosiło się dzieci pod sercem”, jak mawiają niektórzy? Anna Paruch: Jak zostałam mamą Wojtków, często słyszałam pytanie: No dobrze, ale co z twoim życiem? Albo: Kiedy będziesz miała swoje dzieci? Strasznie mnie to wkurzało, bo to tak, jakbym swoich dzieci nie miała, tylko obce. Myślałam wtedy o sytuacji, w której dzieci z rodzin adopcyjnych dowiadują się o adopcji i poszukują rodziców teoria – choć może nie wszyscy to zrozumieją – jest taka, że gdyby „podstawić” im kogoś i powiedzieć, że to jest mama, natychmiast pojawiłaby się więź emocjonalna. Ona tworzy się na poziomie emocji, nie krwi. To byłoby wielkie oszustwo, nie można tego zrobić z powodów etycznych. Chodzi mi jednak o to, że w macierzyństwie nie może chodzić tylko o więzy krwi. Według mnie są to więzy miłości, bliskości. One są najważniejsze, najbardziej prawdziwe. Kiedy się jest razem nie tylko wtedy, gdy jest łatwo i fajnie, ale i gdy jest trudno. Na przykład dziecko choruje i cierpi, a mama jest przy nim i je wspiera. Boli je brzuch, a mama trzyma je za rękę. Więź buduje się każdego dnia. Ja codziennie mówię Wojtkom, że ich kocham. Nigdy nie przeszłam nad tym do porządku dziennego. To według mnie bardzo ważne. Wojtki są niepełnosprawni, dlatego pieluchy i butelki też przerobiliśmy, mimo, że byli już więksi. Wszystkie etapy macierzyństwa mam zaliczone i nie czuję, żebym coś zna opowieści o tzw. instynkcie macierzyńskim. Zastanawia mnie, czemu kobiety – obdarzone naturalnym instynktem – boją się rodzić dzieci z Zespołem Downa czy ciężko chore. Instynktownie powinni kochać każde dziecko. Więc jak jest?Nie wierzę w instynkt jako taki. Myślę, że miłość matki powstaje na poziomie utworzonej z dzieckiem relacji. Znam mnóstwo mam dzieci z Zespołem Downa, które są zakochane we własnych dzieciach. Znam też takie, które mówią: Kocham moje dziecko, ale nienawidzę Zespołu Downa. Każdy ma inny sposób pogodzenia się z sytuacją. Mnie pociągnął do Wojtków nie instynkt, tylko relacja. Najpierw była relacja, potem miłość, a potem – zostałam ich mamą. Zanim ja nazwałam siebie mamą Wojtków, w pewnym sensie powiedział to do dużego mój tata – słowami „Chodź do dziadka”.Kiedyś przyszłam do nich do Domu Pomocy Społecznej na Łanowej. Mieszkali za taką szybą. Nigdy nie zapomnę, jak jeden z chłopców, Michał, zobaczył mnie i zawołał: Wojtek! Mama idzie! Ja bardzo długo nie usłyszałam tego słowa od Wojtków. Mamy na nie czekają. Z dziećmi niepełnosprawnymi jest inaczej, bo one nie mówią. Duży Wojtek powiedział to niedawno. Nauczył się języka gestów, za tym poszło słowo. Miał już ponad 20 Pani o początkach Waszej relacji? Poznaliście się w Domu Pomocy Społecznej na Łanowej w Krakowie, gdzie przebywali, a Pani tak naprawdę zaczęła się od pierwszego spotkania u mnie w domu, kiedy zabrałam dużego Wojtka z DPS-u na święta. Szybko poczuł się u siebie, mimo autyzmu i tego, że często wydawał się taki nieobecny. Czuł się u nas dobrze. Po powrocie do DPS-u zobaczyłam jego wielkie cierpienie. Czyli nie było tak, że jest mu wszystko jedno, gdzie jest… To spowodowało, że musiałam pomyśleć, co z tym dalej zrobić. Powoli budować wspólne życie. To nie była decyzja taka, jak w przypadku adopcji. Wojtki najpierw pojawili się w moim życiu, wywrócili mój świat trochę do góry nogami. A ja tylko musiałam odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jestem na nich także:Rodzice Marysi: Adopcja to nie „osiągnięcie”. To miłość [reportaż]Jakie cechy powinna mieć dobra mama? Pytanie pozorne banalne, ale dziś model bycia mamą się zmienia, razem z rolą społeczną kobiety. Na pewno – jest chyba najważniejsza. Wszyscy mówią, że mam jej bardzo dużo. Nie zawsze tak było, cierpliwość jest czymś, czego człowiek się uczy. Jakie cechy powinna mieć? Nie wiem, czy są takie. Powinna być otwarta na naukę. Całe życie trzeba uczyć się tego, jak być ze swoim dzieckiem. Nie zakładać, że już wszystko wiem, nic mnie nie zaskoczy, nic się nie wydarzy. Bo wtedy może dojść do zgrzytu i tego, że się nie Panią Jean Vanier. Czy ktoś jeszcze? Pani blog jest pełen radości i pozytywnej energii, które aż Vanier stał się dla mnie kimś najbliższym, chciaż nie mam z nim kontaktu. Spotkałam go raz, może dwa razy w życiu. Jego duchowość i myślenie o człowieku niepełnosprawnym stały się moim znaczy?Pokazał, że w niepełnosprawnych intelektualnie trzeba dostrzegać ludzi. Patrzeć głębiej i widzieć nie tylko to, co jest na zewnątrz. Nie dać się odstraszyć dziwnym zachowaniem. Miałam na początku kłopot. Jak już chciałam podjąć decyzję, jedyne, czego się bałam, to ich dorosłość. Jak długo dzieci są małe, także z autuzmem i Zespołem Downa, jest cudownie. Słodki mały chłopczyk – wszystkie panie „niuniają” nad nim. Jesteśmy na plaży, on ma lat 10, wygląda na 1,5 roku. Jest słodziakiem, wszyscy się nim zachwycają. Staje się dorosły i ktoś śmieje się z niego na ulicy. Poradzić sobie z tym jest mi do dzisiaj strasznie trudno. Są rzeczy, na które się nie godzę. Bałam się nie tego, jacy będą, czy ich ogarnę, tylko konfrontacji ze społeczeństwem. Dlatego życie Jeana Vaniera i jego podejście jest mi tak bliskie. U niego osoby niepełnosprawne intelektualnie czują się także:Kto przytuli niechciane dzieci?Rodzice chyba najbardziej boją się tego, co stanie się z chorymi dziećmi, kiedy ich zabraknie. Co by im Pani powiedziała?Niestety, też tego doświadczam. Nie wiem, jak chłopaki by sobie poradzili. Byłoby cierpienie, agresja, wszystko co najgorsze. Nie ma na to dobrej odpowiedzi. Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to że powinniśmy odejść razem. W jednym momencie. Tak się niestety zazwyczaj nie zawierzenie, że Bóg nas z tym nie zostawi. To też wyzwanie dla nas, wspólnoty wierzących, mamy wzajemnie brzemiona nie szukam super rozwiązania, choć może mogłabym coś zrobić? Co zapewni im bezpieczeństwo na przyszłość…

dla dwóch takich co ukradli serce